Spirala niedoboru i dopaminowa iluzja szczęścia. Wnioski z ostatnich dwóch lat mentoringów, szkoleń i prowadzenia profili dla klientów

Wstęp do wstępu

Wnioski z prowadzenia mentoringów, szkoleń, prowadzenia profili na LinkedIn

Ten tekst miał być krótkim zbiorem refleksji z pracy z ludźmi – tymi, którzy budują swoje marki osobiste, prowadzą profile w mediach społecznościowych, poszukują autentycznego sposobu komunikacji w świecie zdominowanym przez algorytmy. Z czasem jednak przerodził się w coś więcej. W opowieść o próbie osadzenia siebie – tego, kim jestem i kim chcę być – w dynamicznej rzeczywistości rynkowej.

Bo to, co początkowo wydawało się tematem zarezerwowanym dla twórców, ekspertów czy liderów komunikacji, w rzeczywistości dotyczy nas wszystkich. Każdy z nas – niezależnie od zawodu – funkcjonuje dziś w świecie, który wymaga widoczności, reakcji, obecności. Wszyscy, w mniejszym lub większym stopniu, uczestniczymy w grze między autentycznością a dopasowaniem, między potrzebą bycia sobą a potrzebą bycia zauważonym.

Dlatego potraktuj ten tekst nie jak poradnik o mediach społecznościowych, ale jak subiektywną mapę zależności między jednostką a rynkiem, między tym, co osobiste, a tym, co systemowe. Być może pomoże Ci ona nie tylko skuteczniej budować markę osobistą, ale też głębiej zrozumieć samego siebie w świecie, który nieustannie domaga się naszej uwagi.


Wstęp

Szkoleniami, pracą indywidualną, prowadzeniem profili zajmuję się dużo dłużej niż dwa lata. Ale biorąc pod uwagę zmiany, jakie miały miejsce w ostatnim czasie, wnioski nie tylko moje, ale i klientów, których prowadziłam, wydaje mi się, że to będzie odpowiedni moment na podzielenie się własnymi refleksjami. Linię wyraźnie oddzielającą to, co dzisiaj i to, co kiedyś w przestrzeni mediów społecznościowych, wyznacza dla mnie data oficjalnego uruchomienia przez OpenAI Chatu GPT (co miało miejsce 30.11.2022r.). Niedługo miną trzy lata od tej daty. Wielu zastanawiało się wtedy, jak będzie wyglądać rzeczywistość social mediów, przeglądarek i internetu w przyszłości. Przyszłości, która nie tylko nadchodzi. Ona nadeszła.

Uruchomienie Chata GPT jest według mnie zdarzeniem bardzo istotnym dla każdego człowieka. Redefiniuje pojęcia: od bardziej przyziemnych takich jak m.in. pozycjonowanie pod kątem wyszukiwarek (SEO), strona internetowa (pojawiają się pytania o zasadność jej prowadzenia), content, po dużo głębsze: edukacja, wyszukiwanie informacji w internecie, kompetencje przyszłości.

Umiejętność sprawnego nie tylko posługiwania się, ale i porozumiewania się z maszyną otwiera na szereg możliwości, na postęp, który jest jak rzeka – dużo łatwiej iść z prądem niż pod prąd, ale rodzi również wiele pytań i wątpliwości – nierzadko natury filozoficznej: kim staje się człowiek, będąc coraz bardziej uzależnionym od maszyny?

Jakiś czas temu, rozważając swoją „relację” z AI, przyszło mi na myśl, że sztuczna inteligencja może być swego rodzaju przedłużeniem inteligencji ludzkiej. Tam, gdzie człowiek nie domaga, gdzie kończą się jego umiejętności, tam pomoże robot. Posłusznie i bezkrytycznie wykona niemal każde polecenie (w pewnych ideologicznych ramach wyznaczonych mu przez twórcę…). W praktyce to, co może być przedłużeniem ludzkiej inteligencji, staje się dla niej poważnym zagrożeniem. Kiedy proszę o wykonanie polecenia chat AI, „bo mi się nie chce”, „bo on zrobi to szybciej”, „bo nie wykonam tak sprawnie researchu jak on”, „bo ja tego nie potrafię”, to pod przykrywką delegowania zadania odcinam sobie możliwość rozwoju, a nawet umniejszam swoją wartość. W miejsce odciętej możliwości rozwoju podłączam nowy sztuczny organ – myślenie maszynowe i staję się hybrydą człowieka i maszyny.

W tym miejscu chciałabym skończyć ten temat. Zainteresowanych rozwinięciem tych kwestii i jednocześnie otwartych na refleksję dotyczącą przyszłości świata i człowieka w nim odsyłam do twórczości Jacka Dukaja (m.in. „Po piśmie”). Polecam też książkę Natalii Hatalskiej, którą niezmiennie cenię za Mapę Trendów (narzędzie do zarządzania strategicznego co roku aktualizowane) – „Wiek paradoksów. Czy technologia nas ocali?”.

Przejdźmy jednak do social mediów.

W ostatnich dwóch latach przeprowadziłam mnóstwo szkoleń z LinkedIn dla zespołów. Zrealizowałam także powyżej stu współprac indywidualnych. Wprowadziłam do oferty prowadzenie profilu na LinkedIn i o każdego mojego klienta starałam się zadbać dokładnie tak, jak dbałabym o samą siebie.

Dopiero bliskie bycie przy osobach wdrażających wiedzę w czyn – przechodzących do praktyki w zakresie budowania marki osobistej i rozwijania profilu na LinkedIn, także prowadzenie profili i publikowanie w ich imieniu, pozwoliło mi wyciągnąć wnioski – dając perspektywę praktyczną (choć praktykiem byłam i jestem, to jednak dwie metody współpracy: mentoring i prowadzenie profilu pozwoliły mi „wejść w buty” mojego klienta z jeszcze większą uwagą…).


Social media po AI

Czy w dalszym ciągu warto wkładać swój wysiłek w aktywność w social mediach?

Obserwując treści publikowane w portalach społecznościowych trudno oprzeć się wrażeniu, że coraz mniej jest w nich pierwiastka ludzkiego, a coraz więcej contentu tworzy maszyna. Skoro AI daje takie możliwości, jak generowanie filmów i grafik, pisanie tekstów, to czemu z tego nie korzystać? Chciałabym móc powiedzieć, że posty pisane przez człowieka, w które przecież włożył swój cenny czas, a nierzadko i serce (wiem, jak często publikowanie treści w social mediach wymaga od człowieka wyjścia poza sferę swojego komfortu – przełamania strachu przed odrzuceniem przez czytelników, konfrontowania się z poczuciem własnej wartości), wygrają z treściami generowanymi przez AI. Ale nie mogę.

Na szali mamy kilka hipotetycznych sytuacji (rozpatruję tu tylko osoby zaangażowane w aktywność, m.in. w publikowanie):

  • użytkownik zaangażowany przygotowujący grafiki i teksty samodzielnie (1),
  • użytkownik zaangażowany przygotowujący grafiki i teksty z pomocą AI (częściowo lub wyręczający się nią)(2),
  • użytkownik nowy (lub publikujący od niedawna) przygotowujący grafiki i teksty samodzielnie(3),
  • użytkownik nowy (lub publikujący od niedawna) przygotowujący grafiki i teksty z pomocą AI (częściowo lub wyręczający się nią)(4),
  • użytkownik na etapie przejściowym publikujący nieregularnie, bez planu i celu (5).

Użytkownik zaangażowany to w moim rozumieniu osoba publikująca kilka razy w tygodniu. Użytkownik nowy nie musi oznaczać osoby, która dopiero co założyła konto. Może oznaczać osobę, która ma konto od jakiegoś czasu, ale do tej pory nie publikowała i właśnie zaczyna to robić.

W internecie można znaleźć mnóstwo informacji na temat tego, jak działa algorytm LinkedIna. W tym miejscu chciałabym nawiązać do mojego artykułu, w którym linkuję do według mnie jednego z dobrych i wartościowych źródeł. Polecam też uwadze informacje publikowane na profilu Richarda van der Bloma .

Powszechna narracja zwraca uwagę na systematyczność, konsekwencję, autentyczność. Czytając te porady odnoszę wrażenie, jakbym słyszała to samo od 8 lat. Kiedy zaczynałam swoją przygodę z LinkedInem, rekomendacje były dokładnie takie same.

Kto zatem wygra w tym wyścigu o zasięg? Nie mam jasnej odpowiedzi. Rozpatruję tę sprawę w kategoriach zysków i strat (kosztów) i polecam moim klientom spojrzeć na to z podobnej perspektywy.

Tabela. Zyski i straty (koszty) związane z aktywnością na LinkedIn.

Zyski i straty (koszty) związane z aktywnością na LinkedIn - numery w tabeli odpowiadają kolejnym typom użytkowników z wyszczególnienia powyżej.
Zyski Straty (koszty)
1
  • potencjalny zasięg (widoczność / rozpoznawalność)
  • autentyczność
  • pozostanie w zgodzie ze sobą i swoimi wartościami
  • rozwój kompetencji komunikacyjnych i kreatywnych
  • lepsze poznanie siebie i swojej marki osobistej
  • głębsze relacje z odbiorcami (bo „czuć człowieka” w treści)
  • satysfakcja z tworzenia czegoś w pełni własnego
  • czas na przygotowanie treści
  • lęk przed dzieleniem się własnymi treściami (fragmentami siebie)
  • ryzyko przeciążenia i wypalenia (przy wysokiej częstotliwości publikacji)
  • trudność w utrzymaniu regularności
  • brak dystansu do własnych treści (trudność w ocenie jakości)
2
  • potencjalny zasięg (widoczność / rozpoznawalność)
  • czas – możliwość tworzenia większej liczby treści w krótszym czasie
  • wsparcie w generowaniu pomysłów / inspiracji
  • ułatwione planowanie i spójność komunikacji
  • więcej przestrzeni na inne aktywności (np. interakcje z siecią)
  • możliwość szybszego testowania różnych form komunikacji
  • rozmywanie / stopniowa utrata tożsamości
  • balansowanie na granicy autentyczności
  • ryzyko powtarzalności / generyczności treści
  • zależność od narzędzi i algorytmów
  • mniejsze zaangażowanie emocjonalne w proces twórczy<
3
  • potencjalny zasięg (widoczność / rozpoznawalność)
  • autentyczność
  • pozostanie w zgodzie ze sobą i swoimi wartościami
  • nauka przez działanie – rozwój umiejętności komunikacji i storytellingu
  • budowanie pewności siebie
  • pierwsze pozytywne doświadczenia związane z publikowaniem
  • czas na przygotowanie treści
  • lęk przed dzieleniem się własnymi treściami (fragmentami siebie)
  • lęk przed odrzuceniem
  • niepewność co do jakości / tonu treści
  • wolniejsze tempo budowania widoczności
4
  • potencjalny zasięg (widoczność / rozpoznawalność)
  • czas – możliwość wygenerowania większej ilości treści w krótszym czasie
  • mniejsze obciążenie emocjonalne (AI jako bufor przed krytyką)
  • łatwiejszy start – wsparcie w strukturze i języku treści
  • możliwość szybszego eksperymentowania z formą i tematami
  • rozmywanie / stopniowa utrata tożsamości
  • balansowanie na granicy autentyczności
  • trudność w wyczuciu własnego stylu (jeśli AI przejmuje zbyt dużą rolę)
  • słabsze budowanie relacji z odbiorcami (brak „osobistego tonu”)
  • ryzyko braku satysfakcji z tworzenia / płytkiego zaangażowania
5
  • brak presji i stresu związanego z regularnością,
  • naturalność i autentyczność przekazu,
  • możliwość przetestowania różnych typów treści i tonów komunikacji,
  • pierwsze, organiczne doświadczenia z budowania marki w sieci.
  • brak widoczności i konsekwencji w oczach odbiorców,
  • trudność w budowaniu zaangażowanej społeczności,
  • mniejsze szanse na zauważenie przez algorytm i potencjalnych klientów,
  • ryzyko utraty motywacji, gdy brak mierzalnych efektów.

Źródło: Opracowanie własne.

Analiza pięciu typów użytkowników pokazuje, że nie istnieje jedna „właściwa” postawa wobec tworzenia treści na LinkedIn – nie istnieje zatem jeden słuszny model budowania marki osobistej w mediach społecznościowych, chociaż istnieją ścieżki działania bardziej i mniej popularne, skutkujące rezultatami w konkretnych kategoriach (możemy słyszeć, że np. trzeba publikować rolki, bo aktualnie jest to format, który generuje największe zasięgi, co skutkuje tym, że rośnie popularność danego formatu, ale to nie oznacza, że w związku z tym Ty również musisz publikować rolki). Każda z nich wiąże się z określonym kosztem, który można rozpatrywać w kilku kategoriach:

  1. Czas i energia – publikowanie regularnie, zwłaszcza w sposób w pełni samodzielny, wymaga znaczącego nakładu czasu i uwagi. To koszt, który dla jednych będzie inwestycją (rozwój kompetencji, widoczność), dla innych – obciążeniem prowadzącym do spadku motywacji.
  2. Autentyczność i tożsamość – im większy udział AI w tworzeniu treści, tym większe ryzyko rozmycia indywidualnego stylu komunikacji. Z drugiej strony, dla niektórych osób technologia może być wsparciem w przełamaniu nieśmiałości i wejściu w rytm publikacji.
  3. Rozwój kompetencji – samodzielne tworzenie treści sprzyja budowaniu umiejętności pisania, myślenia strategicznego i storytellingu. Korzystanie z AI może ten rozwój przyspieszyć, ale też spłycić, jeśli użytkownik nie analizuje procesów twórczych, które AI wykonuje za niego.
  4. Doświadczenie emocjonalne – publikowanie wymaga odwagi. Użytkownicy nowi częściej mierzą się z lękiem przed oceną, odrzuceniem czy brakiem reakcji. Dla osób bardziej doświadczonych koszty mogą być związane z utrzymaniem świeżości, zaangażowania i sensu w powtarzalnych działaniach.
  5. Relacyjność i jakość kontaktu z odbiorcami – im bardziej osobisty ton komunikacji, tym większa szansa na budowanie prawdziwych relacji. Z kolei automatyzacja i nadmierne poleganie na AI mogą prowadzić do spadku jakości interakcji i trudności w budowaniu zaufania.

Kryteria do przemyślenia

Zanim zdecydujesz, jaki poziom zaangażowania będzie dla Ciebie odpowiedni, warto zadać sobie kilka pytań:

  • Ile czasu i energii mogę realnie przeznaczyć na komunikację w social mediach?
  • >
  • Co jest dla mnie ważniejsze: autentyczność czy efektywność?
  • Na jakim etapie rozwoju marki osobistej jestem – czy potrzebuję się nauczyć, czy raczej skalować działania?
  • Jak reaguję emocjonalnie na ekspozycję? Czy publikowanie mnie wzmacnia, czy męczy?
  • Czy korzystanie z AI pomaga mi wyrażać siebie, czy oddala mnie od własnego stylu?

Analizując koszty obecności w mediach społecznościowych, warto spojrzeć na nie również przez pryzmat tych czterech kategorii:

  1. Czas – to najczęściej najcenniejszy, a jednocześnie najtrudniejszy do wyceny zasób. Obejmuje zarówno tworzenie treści, jak i budowanie relacji, analizę efektów czy rozwój kompetencji w tym obszarze.
  2. Narzędzia – w zależności od poziomu zaawansowania możesz korzystać z darmowych rozwiązań lub inwestować w płatne systemy do planowania publikacji, analizy danych, tworzenia grafiki czy automatyzacji.
  3. Usługi zewnętrzne – to koszt współpracy z ekspertami (np. copywriterem, grafikiem, specjalistą ds. reklam, strategiem), który może znacznie przyspieszyć efekty, ale wymaga budżetu i umiejętnego zarządzania współpracą.
  4. Rozwój i edukacja – szkolenia, konsultacje, mentoring czy udział w kursach to inwestycja, która wpływa na jakość działań i długofalowe rezultaty.

Kryteria, które warto rozważyć przy wyborze poziomu zaangażowania:

  • dostępny czas i energia – ile realnie możesz poświęcić na działania w SM, nie kosztem innych priorytetów,
  • cele biznesowe i wizerunkowe – czy chcesz budować markę eksperta, pozyskiwać klientów, czy wzmacniać employer branding,
  • kompetencje – w jakich obszarach czujesz się pewnie, a które warto zlecić,
  • budżet – nie tylko finansowy, ale i emocjonalny – czyli gotowość do eksperymentowania, konsekwencji i uczenia się z wyników.

Właściwy poziom zaangażowania to taki, który przynosi zauważalne efekty, ale nie przeciąża. Z czasem można go zwiększać, gdy działania stają się bardziej uporządkowane i przynoszą wymierne korzyści.

Wybór postawy wobec tworzenia treści w mediach społecznościowych nie jest decyzją na zawsze. To raczej proces dopasowywania – do tempa życia, dostępnych zasobów, potrzeb emocjonalnych i celów zawodowych. Kluczem jest świadomość kompromisów i gotowość, by co jakiś czas zadać sobie pytanie: czy sposób, w jaki dziś komunikuję się online, nadal jest w zgodzie ze mną i wspiera to, dokąd zmierzam?


Wyścig o zasięg

Przeprowadziłam niezliczoną ilość rozmów, których celem było doprecyzowanie celu, który klient chce osiągnąć za pośrednictwem LinkedIna i innych kanałów. Nie zawsze wiemy, czego chcemy. Nierzadko to, czego chcemy, zmienia się wraz z upływem czasu i nabywaniem doświadczenia. I to jest w porządku.

Bardzo lubię pytanie: „Jaki rezultat będzie dla Pani / Pana / Ciebie satysfakcjonujący?”.

Na podstawie doświadczenia mogę określić mniej więcej, jakich zasięgów można się spodziewać przy danym poziomie zaangażowania w publikowanie. W kolejnym etapie, kiedy dysponujemy już danymi, weryfikujemy prognozę i po raz kolejny zastanawiamy się, czy założony poziom jest racjonalny do osiągnięcia, czy może zbyt ambitny przy zakładanym poziomie zaangażowania.

Kiedy buduję własną markę m.in. poprzez widoczność w social mediach, mam wewnętrzny kompas, który mi podpowiada, że osiągnęłam już wystarczająco. Gdy pracuje dla klienta, jest mi wciąż mało. Każdy poziom wydaje się niewystarczający. Bardzo dużym zaskoczeniem było dla mnie, kiedy odkryłam, że większość osób, z którymi pracuję, oczekuje spokojnego tempa, świadomego budowania widoczności i rozpoznawalności marki w zgodzie z własnymi wartościami – bez stosowania marketingowych trików.

Od samego początku mojej pracy związanej z personal brandingiem i budowaniem marek firmowych zwracałam uwagę na kwestie priorytetowe, takie jak autentyczność, postępowanie w zgodzie z wartościami i osobiste zaangażowanie (w racjonalnym zakresie). Mimo to nie wierzyłam, że klienci mogą myśleć podobnie. A jednak! To fascynujące i wspaniałe odkrycie, jak wielu osobom zależy na budowaniu marki w zgodzie ze sobą!

Wyścig o zasięg przemianowałam w mojej głowie na maraton w tempie dopasowanym do możliwości uczestnika – bez presji na zwycięstwo, ale z determinacją do jego ukończenia.

Po drabinie wchodzi się powoli, ale spada się z niej szybko. A po upadku wejść jest już nieco trudniej. W social mediach możesz zostać gwiazdą. Jednak kiedy przestaniesz publikować, Twoja gwiazda bardzo szybko zgaśnie i jest ryzyko, że ponownie nie zaświeci. Mówię tu o sytuacji, w której osoba publikuje kilka razy w tygodniu, osiąga np. regularnie kilkadziesiąt poleceń pod niemal każdym postem i w pewnym momencie przestaje publikować. Znika na miesiąc, dwa. Nie jest łatwo wrócić. Często wygląda to jak zaczynanie od zera, szczególnie w sytuacjach, w których nie dysponujesz „bańką wzajemnej adoracji” (siecią osób, które np. znają Cię osobiście i kiedy wrócisz, wesprą Cię poleceniami i komentarzami), mieszkasz w lokalizacji, w której dane medium społecznościowe jest mało popularne lub masz bardzo dużą sieć kontaktów (co paradoksalnie wydawać by się mogło atutem). W sytuacji powrotu algorytm może wymagać od użytkownika jeszcze więcej – daj mu palec, a będzie chciał całą rękę…

W tym wyścigu o zasięg nie musisz być jak zając. Równie dobrze możesz być jak żółw.


Odziedziczone poczucie niedoskonałości, które napędza rynek

„Rynek żywi się poczuciem braku szczęśliwości, który sam generuje: wyzwalane przezeń obawy, niepokoje i cierpienia związane z osobistą niedoskonałością wywołują sposoby zachowań konsumenckich koniecznych dla jego dalszego istnienia.” Z. Bauman, „Prawodawcy i tłumacze”, s. 246.

Internet, a szczególnie media społecznościowe, dają ludziom możliwość zajrzeć drugiemu w talerz. Zobaczysz nie tylko, co dana osoba je, ale – również w sensie metaforycznym – czym się żywi. Niewykluczone, że czyjeś pragnienie uwagi, bycia ważnym, bycia w centrum, jest tak naprawdę Twoją tęsknotą dokładnie za tym samym. Oczywiście, może być inaczej.

Maciej Wiśniewski, na którego trafiłam w jednym z odcinków podcastu Akademii Psychologii Przywództwa (zdaje się był to odcinek drugi sezonu drugiego pn. „Po co to wszystko? O sensie życia, wartościach i drodze lidera.”) w jednym z wpisów blogowych (dot. kwadrantu Ofmana>) napisał: „Najwięcej możemy się nauczyć od tych, którzy najsilniej wyprowadzają nas z równowagi. A to dlatego, że dysponują oni w nadmiarze cechami, których nam najbardziej brakuje”. I kolejny cytat z tego samego wpisu: „Widzimy w drugiej osobie to, czego najbardziej brakuje nam samym i co chcielibyśmy odnaleźć w naszym życiu. Widzimy w niej to, na co sami nie potrafimy się zdobyć”.

Jestem człowiekiem uwarunkowanym. Przez moje własne życiowe wybory, przypadki i zbiegi okoliczności, warunki zewnętrzne (np. środowisko, w którym dorastałem i to, które wybrałem w dorosłości), czy też historię rodzinną. Mark Wolynn w książce „Nie zaczęło się od ciebie” stawia odważną tezę: traumę można odziedziczyć. Warto pomyśleć o tym w kontekście wyborów, które dokonujemy, zachowań, których przyczyna nie zawsze jest dla nas odkryta.

Nie chodzi mi o roztrząsanie w tym miejscu przeszłości. Zależy mi jedynie na refleksyjnym podejściu do tego, jakie treści oglądamy, kogo obserwujemy, wreszcie – czym się karmimy. To ostatnie określenie bardzo mi się podoba. Bo przecież skoro czymś się karmię, to karmię też tym coś w sobie. Pytanie, co to takiego? Co w sobie karmię?

Dzielenie się wiedzą w internecie nie jest altruistycznym trendem. Każdy robi to po coś. Coś w sobie karmi. Gdzie mam te głodne miejsca i czego one tak naprawdę pragną?

Z marketingowego punktu widzenia niedoskonałość jest świetnym narzędziem sprzedażowym. Mechanizm ten opiera się na klasycznej zasadzie niedostatku i pragnienia – czegoś mi brakuje, więc muszę to zdobyć. Rynek, kierując przekaz do konsumenta, nieustannie odwołuje się do tej luki – emocjonalnej, społecznej lub tożsamościowej – podsycając potrzebę samodoskonalenia i kompensacji.

W praktyce marketingowej można to zaobserwować na wielu poziomach:

  • Branding operuje na emocjach – marki nie sprzedają produktów, lecz obietnicę lepszego „ja”.
  • Reklama aspiracyjna (odwołująca się do ambicji życiowych, emocji i wartości) wytwarza pożądanie, pokazując idealne wersje życia, które można osiągnąć poprzez zakup.
  • Content marketing staje się subtelnym nośnikiem narracji o rozwoju, skuteczności i sukcesie, pod warunkiem, że będziemy stale konsumować nowe treści, wiedzę i narzędzia.
  • Wreszcie – social proof (społeczny dowód słuszności) działa jak zwierciadło – porównując się z innymi, potwierdzamy własną wartość, ale i podtrzymujemy w sobie potrzebę „dorównania”.

> Cykl podtrzymywanego niedoboru – mechanizm rynkowej samoregulacji emocjonalnej

Współczesna gospodarka opiera się w dużej mierze na emocjonalnym napędzie konsumpcji, w którym poczucie braku staje się zarówno punktem wyjścia, jak i warunkiem ciągłości popytu. Trzy ugruntowane w literaturze zjawiska pozwalają uchwycić ten mechanizm: zasada niedostatku (scarcity principle) opisana przez Roberta Cialdiniego (1984), efekt wiecznego niedosytu (perpetual dissatisfaction) obecny w analizach Zygmunta Baumana (2009) oraz koncepcja ekonomii emocjonalnej, o której pisze Eva Illouz (Cold Intimacies, 2007), w której to emocje – szczególnie te negatywne, takie jak poczucie braku czy nieadekwatności – stają się paliwem dla decyzji zakupowych.

Cialdini wskazuje, że ludzie przypisują większą wartość temu, co rzadkie, ograniczone lub trudno dostępne. Bauman zauważa, że system konsumpcyjny potrzebuje niespełnionego konsumenta – jednostki, która wciąż odczuwa niedostatek i tym samym napędza gospodarkę. Z kolei Illouz opisuje emocje jako walutę współczesnego rynku – uczucia niedosytu, braku czy tęsknoty są dziś wykorzystywane w marketingu na równi z logiką racjonalnych decyzji.

Z połączenia tych trzech perspektyw można wyprowadzić pojęcie cyklu podtrzymywanego niedoboru – mechanizmu, w którym niedobór generuje potrzebę, potrzeba napędza konsumpcję, a konsumpcja – paradoksalnie – wzmacnia poczucie niedoboru. W efekcie system utrzymuje się w stanie ciągłego napięcia między brakiem a jego pozornym zaspokojeniem.

Ten cykl nie kończy się na akcie zakupu czy konsumpcji – jest podtrzymywany przez komunikację marketingową, media społecznościowe i kulturę porównań, które nieustannie dostarczają nowych bodźców, wskazując, czego jeszcze nam brakuje. W sferze komunikacji marek i personal brandingu przejawia się to w narracjach o „ciągłym rozwoju”, „ulepszaniu siebie” i „byciu o krok dalej” – pozornie pozytywnych, lecz utrwalających stan permanentnego deficytu. Z perspektywy marek, umiejętne zarządzanie tym napięciem między brakiem a spełnieniem staje się jednym z kluczowych elementów strategii komunikacyjnej. Z perspektywy jednostki – może być źródłem chronicznego niezadowolenia i przeciążenia bodźcami, które skutkuje utratą autentycznej motywacji.

W tym sensie słowa Baumana są nie tylko filozoficzną obserwacją, ale i opisem logiki współczesnego rynku: emocje – zwłaszcza te oparte na poczuciu niedostatku – stały się walutą. Uczestnicząc w tak rozumianym rynku, opłacasz własnymi emocjami cudzy sukces. W tym kontekście kryteria emocjonalne / psychologiczne / społeczne, na podstawie których podejmujemy decyzję o intensywności i jakości działań w mediach społecznościowych, powinny mieć szczególne znaczenie.

W procesie budowania marki osobistej świadomość tych mechanizmów nabiera szczególnego znaczenia. Budując tzw. personal brand, również wchodzimy w przestrzeń, w której pragnienie akceptacji, uznania i wpływu łatwo może zamienić się w strategię kompensacyjną. Choć personal branding często opiera się na autentyczności i spójności, praktyka pokazuje, że łatwo zatracić granicę między komunikowaniem wartości a kreowaniem wizerunku napędzanego potrzebą potwierdzenia.

Warto więc zadać sobie pytanie: czy buduję swoją markę po to, by coś dać światu, czy po to, by wreszcie poczuć się „wystarczającym”? To rozróżnienie decyduje o jakości przekazu, tonie komunikacji i ostatecznie – o tym, jak inni nas odbierają, ale przede wszystkim stanowi swoisty zawór bezpieczeństwa, dzięki któremu możemy uniknąć nadmiernej ekspozycji.

Świadomy twórca marki osobistej rozumie, że niedoskonałość nie jest wadą wizerunku, lecz jego najcenniejszym składnikiem. To, co autentyczne, rezonuje silniej niż to, co doskonałe. A im lepiej rozumiemy mechanizmy rynku i emocjonalnej ekonomii, w której funkcjonujemy, tym łatwiej budować markę w oparciu o realne wartości, a nie o „odziedziczone poczucie braku”.

W świecie, który karmi się naszymi niedoskonałościami, największym aktem odwagi może być pełna akceptacja siebie – także w sferze zawodowej. Bo tylko wtedy marka osobista przestaje być projektem wizerunkowym, a staje się procesem autentycznego rozwoju.


Dopaminowa szczepionka na ból duszy

Podczas przeglądania mediów społecznościowych nasz mózg aktywuje system nagrody. Każdy “like”, komentarz czy potwierdzający sygnał stanowi dla mózgu małą dawkę nagrody — impuls dopaminowy — który zwiększa szansę, że powrócimy do podobnego działania. To tworzy pętlę sprzężenia zwrotnego (dopamine-driven feedback loop), w której nagroda (uznanie społeczności) staje się bodźcem do kolejnych aktywności, które mogą zaspokoić potrzeby uwagi, potwierdzenia i uznania. Rodzi się uzależnienie.

W tym kontekście cykl podtrzymywanego niedoboru ujawnia swoją neurobiologiczną stronę. Każda mikro-nagroda w postaci polecenia (tzw. lajka – kciuka w górę), komentarza czy nowego obserwującego aktywuje układ dopaminergiczny – ten sam, który odpowiada za mechanizmy uzależnienia i motywacji. Jednak w przeciwieństwie do stabilnych źródeł satysfakcji, dopaminowe „piki” w mediach społecznościowych nie kończą się fazą sytości. Wchodzimy więc w błędne koło: chwilowy zastrzyk przyjemności szybko ustępuje poczuciu pustki, które motywuje nas do kolejnej publikacji, powrotu na platformę, sprawdzenia, „czy już coś się wydarzyło”. To właśnie ten rytm – chwilowej gratyfikacji i przedłużającego się braku – napędza cykl podtrzymywanego niedoboru, utrzymując nas w stanie ciągłego napięcia między nadzieją a rozczarowaniem.

Autentyczny personal branding wymaga, by przerwać ten cykl – odzyskać zdolność do regulowania własnych stanów emocjonalnych niezależnie od zewnętrznej walidacji. „Dopaminowa szczepionka” na ból duszy nie polega więc na rezygnacji z obecności w sieci, ale na zmianie jakości kontaktu z nią. Można ją rozumieć jako zestaw praktyk wzmacniających samoświadomość: obserwowanie impulsu sięgnięcia po telefon, świadome ustalanie rytmu publikacji, oddzielanie własnej wartości od zasięgów. W ujęciu neuropsychologicznym jest to proces re-treningu układu nagrody – przesunięcia źródeł satysfakcji z reakcji innych na wewnętrzne poczucie sensu i spójności. Dopiero wtedy media społecznościowe stają się narzędziem komunikacji, a nie substytutem emocjonalnej równowagi.

Ale czy jesteśmy bez szans? Nie — można wprowadzić mechanizm obronny, który działa niczym dopaminowa szczepionka: świadome opóźnianie gratyfikacji. W praktyce mogłoby to wyglądać tak:

  1. Odroczenie reakcji – po opublikowaniu posta zrezygnuj z monitorowania natychmiastowej liczby lajków czy komentarzy przez ustalony czas (np. kilka godzin).
  2. Detoks od powiadomień – wyłącz dźwięki i alerty, które natychmiast uruchamiają kolejną dawkę dopaminy.
  3. Refleksja jakościowa – zamiast reagować na ilości „polubień”, skup się po jakimś czasie na jakości dialogu: które komentarze skłoniły do myślenia, z kim nawiązałaś prawdziwą rozmowę?
  4. Kalibracja intencji – przed publikacją pytaj siebie: co chcę dać tym postem? Czy pragnę potwierdzenia, czy podzielenia się wartościową obserwacją?
  5. Regularne przerwy cyfrowe – czasem całkowite odcięcie się od mediów społecznościowych (np. godzina, dzień) pomaga “zresetować” układ nagrody i zmniejszyć nadwrażliwość na bodźce.

W ten sposób możemy szczepić nasz umysł na pułapki natychmiastowego potwierdzenia i budować markę osobistą na fundamencie świadomości, jakości i konsekwencji, a nie frustracji i gonitwy za sygnałami aprobaty.


Refleksja końcowa

Na koniec proponuję ćwiczenie refleksyjno-praktyczne, które łączy autorefleksję z działaniem – tak, byś mógł zakotwiczyć autentyczność w kontekście realiów rynkowych, a nie tylko wewnętrznych przekonań.

Ćwiczenie: „Trzy lustra marki”

Cel: odzyskanie równowagi między wewnętrzną autentycznością, oczekiwaniami odbiorców i potrzebami rynku.

Czas: ok. 30–40 minut

Forma: praca indywidualna z notatnikiem

Krok 1. Lustro wewnętrzne – JA AUTENTYCZNE

Zapisz 3–5 zdań, które najlepiej opisują, kim jesteś zawodowo bez masek, ról i presji wyników.

  • Co Cię naprawdę napędza?
  • Jakie wartości chcesz wnosić w przestrzeń zawodową?
  • W jakich momentach Twoja praca „ma sens”?

Zaznacz słowa, które najmocniej z Tobą rezonują – to jądro Twojej autentyczności.

Krok 2. Lustro społeczne – MOI ODBIORCY

Zastanów się, kim są ludzie, do których chcesz docierać.

  • Jakich problemów, emocji lub potrzeb doświadczają?
  • W jakich obszarach Twoja autentyczność może stać się dla nich wartością?
  • Jakie Twoje cechy lub historie budują zaufanie?

Zapisz 3 sposoby, w jakie możesz realnie odpowiedzieć na ich potrzeby, nie tracąc spójności z sobą.

Krok 3. Lustro rynkowe – KONTEKST

Rozejrzyj się po rynku, na którym działasz.

  • Jakie trendy, oczekiwania lub narracje dominują w Twojej branży?
  • Co Cię w nich uwiera, a z czym możesz się utożsamić?
  • Gdzie jest przestrzeń, by dodać do tego swoje autentyczne „dlaczego”?

Na koniec połącz trzy lustra w jedno zdanie:

„W świecie, w którym [krótko opisz trend lub presję rynkową], ja wybieram, by pokazywać [wartość lub sposób działania], ponieważ wierzę, że [Twoje wewnętrzne „dlaczego”].”

To ćwiczenie ma Ci pomóc przesunąć punkt ciężkości z reaktywności (dopasowywania się do algorytmu, trendu, oczekiwań) na proaktywność – świadome budowanie obecności opartej na samoświadomości i wyborze.

Bo autentyczna marka osobista nie zaczyna się od widoczności – tylko od klarowności.

PS. Nie jestem psychologiem. Choć studiuję psychologię, to nie wiem czy ją skończę. Przeczytałam mnóstwo psychologicznych i marketingowych książek, ale nie jestem w tym zakresie ekspertem (poza tym mam krótką pamięć 😉), nie zjadłam wszystkich rozumów i nie jestem alfą i omegą. Ani samicą alfa, która zaatakuje każdego, kto będzie miał inne zdanie. Tak, mogę się mylić. W tym tekście prezentuję swoje opinie, a wiele pojęć napisałam w przypływie kreatywności. Nie uważam się również za osobę super kreatywną, ale efekt zaskoczył mnie samą, więc postanowiłam się tym podzielić z szerszą publicznością.

Szkolenia z LinkedIn - oferta kursów prowadzonych przez Monikę Gawanowską

Zapoznaj się z kursami