Odziedziczone poczucie niedoskonałości, które napędza rynek
„Rynek żywi się poczuciem braku szczęśliwości, który sam generuje: wyzwalane przezeń obawy, niepokoje i cierpienia związane z osobistą niedoskonałością wywołują sposoby zachowań konsumenckich koniecznych dla jego dalszego istnienia.”
Z. Bauman, „Prawodawcy i tłumacze”, s. 246.
Internet, a szczególnie media społecznościowe, dają ludziom możliwość zajrzeć drugiemu w talerz. Zobaczysz nie tylko, co dana osoba je, ale – również w sensie metaforycznym – czym się żywi. Niewykluczone, że czyjeś pragnienie uwagi, bycia ważnym, bycia w centrum, jest tak naprawdę Twoją tęsknotą dokładnie za tym samym. Oczywiście, może być inaczej.
Maciej Wiśniewski, na którego trafiłam w jednym z odcinków podcastu Akademii Psychologii Przywództwa (zdaje się był to odcinek drugi sezonu drugiego pn. „Po co to wszystko? O sensie życia, wartościach i drodze lidera.”) w jednym z wpisów blogowych (dot. kwadrantu Ofmana>) napisał: „Najwięcej możemy się nauczyć od tych, którzy najsilniej wyprowadzają nas z równowagi. A to dlatego, że dysponują oni w nadmiarze cechami, których nam najbardziej brakuje”. I kolejny cytat z tego samego wpisu: „Widzimy w drugiej osobie to, czego najbardziej brakuje nam samym i co chcielibyśmy odnaleźć w naszym życiu. Widzimy w niej to, na co sami nie potrafimy się zdobyć”.
Jestem człowiekiem uwarunkowanym. Przez moje własne życiowe wybory, przypadki i zbiegi okoliczności, warunki zewnętrzne (np. środowisko, w którym dorastałem i to, które wybrałem w dorosłości), czy też historię rodzinną. Mark Wolynn w książce „Nie zaczęło się od ciebie” stawia odważną tezę: traumę można odziedziczyć. Warto pomyśleć o tym w kontekście wyborów, które dokonujemy, zachowań, których przyczyna nie zawsze jest dla nas odkryta.
Nie chodzi mi o roztrząsanie w tym miejscu przeszłości. Zależy mi jedynie na refleksyjnym podejściu do tego, jakie treści oglądamy, kogo obserwujemy, wreszcie – czym się karmimy. To ostatnie określenie bardzo mi się podoba. Bo przecież skoro czymś się karmię, to karmię też tym coś w sobie. Pytanie, co to takiego? Co w sobie karmię?
Dzielenie się wiedzą w internecie nie jest altruistycznym trendem. Każdy robi to po coś. Coś w sobie karmi. Gdzie mam te głodne miejsca i czego one tak naprawdę pragną?
Z marketingowego punktu widzenia niedoskonałość jest świetnym narzędziem sprzedażowym. Mechanizm ten opiera się na klasycznej zasadzie niedostatku i pragnienia – czegoś mi brakuje, więc muszę to zdobyć. Rynek, kierując przekaz do konsumenta, nieustannie odwołuje się do tej luki – emocjonalnej, społecznej lub tożsamościowej – podsycając potrzebę samodoskonalenia i kompensacji.
W praktyce marketingowej można to zaobserwować na wielu poziomach:
- Branding operuje na emocjach – marki nie sprzedają produktów, lecz obietnicę lepszego „ja”.
- Reklama aspiracyjna (odwołująca się do ambicji życiowych, emocji i wartości) wytwarza pożądanie, pokazując idealne wersje życia, które można osiągnąć poprzez zakup.
- Content marketing staje się subtelnym nośnikiem narracji o rozwoju, skuteczności i sukcesie, pod warunkiem, że będziemy stale konsumować nowe treści, wiedzę i narzędzia.
- Wreszcie – social proof (społeczny dowód słuszności) działa jak zwierciadło – porównując się z innymi, potwierdzamy własną wartość, ale i podtrzymujemy w sobie potrzebę „dorównania”.
>
Cykl podtrzymywanego niedoboru – mechanizm rynkowej samoregulacji emocjonalnej
Współczesna gospodarka opiera się w dużej mierze na emocjonalnym napędzie konsumpcji, w którym poczucie braku staje się zarówno punktem wyjścia, jak i warunkiem ciągłości popytu. Trzy ugruntowane w literaturze zjawiska pozwalają uchwycić ten mechanizm: zasada niedostatku (scarcity principle) opisana przez Roberta Cialdiniego (1984), efekt wiecznego niedosytu (perpetual dissatisfaction) obecny w analizach Zygmunta Baumana (2009) oraz koncepcja ekonomii emocjonalnej, o której pisze Eva Illouz (Cold Intimacies, 2007), w której to emocje – szczególnie te negatywne, takie jak poczucie braku czy nieadekwatności – stają się paliwem dla decyzji zakupowych.
Cialdini wskazuje, że ludzie przypisują większą wartość temu, co rzadkie, ograniczone lub trudno dostępne. Bauman zauważa, że system konsumpcyjny potrzebuje niespełnionego konsumenta – jednostki, która wciąż odczuwa niedostatek i tym samym napędza gospodarkę. Z kolei Illouz opisuje emocje jako walutę współczesnego rynku – uczucia niedosytu, braku czy tęsknoty są dziś wykorzystywane w marketingu na równi z logiką racjonalnych decyzji.
Z połączenia tych trzech perspektyw można wyprowadzić pojęcie cyklu podtrzymywanego niedoboru – mechanizmu, w którym niedobór generuje potrzebę, potrzeba napędza konsumpcję, a konsumpcja – paradoksalnie – wzmacnia poczucie niedoboru. W efekcie system utrzymuje się w stanie ciągłego napięcia między brakiem a jego pozornym zaspokojeniem.
Ten cykl nie kończy się na akcie zakupu czy konsumpcji – jest podtrzymywany przez komunikację marketingową, media społecznościowe i kulturę porównań, które nieustannie dostarczają nowych bodźców, wskazując, czego jeszcze nam brakuje. W sferze komunikacji marek i personal brandingu przejawia się to w narracjach o „ciągłym rozwoju”, „ulepszaniu siebie” i „byciu o krok dalej” – pozornie pozytywnych, lecz utrwalających stan permanentnego deficytu. Z perspektywy marek, umiejętne zarządzanie tym napięciem między brakiem a spełnieniem staje się jednym z kluczowych elementów strategii komunikacyjnej. Z perspektywy jednostki – może być źródłem chronicznego niezadowolenia i przeciążenia bodźcami, które skutkuje utratą autentycznej motywacji.
W tym sensie słowa Baumana są nie tylko filozoficzną obserwacją, ale i opisem logiki współczesnego rynku: emocje – zwłaszcza te oparte na poczuciu niedostatku – stały się walutą. Uczestnicząc w tak rozumianym rynku, opłacasz własnymi emocjami cudzy sukces. W tym kontekście kryteria emocjonalne / psychologiczne / społeczne, na podstawie których podejmujemy decyzję o intensywności i jakości działań w mediach społecznościowych, powinny mieć szczególne znaczenie.
W procesie budowania marki osobistej świadomość tych mechanizmów nabiera szczególnego znaczenia. Budując tzw. personal brand, również wchodzimy w przestrzeń, w której pragnienie akceptacji, uznania i wpływu łatwo może zamienić się w strategię kompensacyjną. Choć personal branding często opiera się na autentyczności i spójności, praktyka pokazuje, że łatwo zatracić granicę między komunikowaniem wartości a kreowaniem wizerunku napędzanego potrzebą potwierdzenia.
Warto więc zadać sobie pytanie: czy buduję swoją markę po to, by coś dać światu, czy po to, by wreszcie poczuć się „wystarczającym”? To rozróżnienie decyduje o jakości przekazu, tonie komunikacji i ostatecznie – o tym, jak inni nas odbierają, ale przede wszystkim stanowi swoisty zawór bezpieczeństwa, dzięki któremu możemy uniknąć nadmiernej ekspozycji.
Świadomy twórca marki osobistej rozumie, że niedoskonałość nie jest wadą wizerunku, lecz jego najcenniejszym składnikiem. To, co autentyczne, rezonuje silniej niż to, co doskonałe. A im lepiej rozumiemy mechanizmy rynku i emocjonalnej ekonomii, w której funkcjonujemy, tym łatwiej budować markę w oparciu o realne wartości, a nie o „odziedziczone poczucie braku”.
W świecie, który karmi się naszymi niedoskonałościami, największym aktem odwagi może być pełna akceptacja siebie – także w sferze zawodowej. Bo tylko wtedy marka osobista przestaje być projektem wizerunkowym, a staje się procesem autentycznego rozwoju.